Tekst: Ola
Pomysł
Od zawsze starałam się aktywnie spędzać wolny czas. Bieganie, pływanie, jazda na rowerze. Dlaczego tego wszystkiego nie połączyć?
Razem z kumplem Michałem od jakiegoś czasu zastanawialiśmy się nad wzięciem udziału w rajdzie przygodowym. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego i przy okazji dobrze się bawić. Przeglądając różne strony dotyczące tego rodzaju imprez, natrafiliśmy na Silesia Adventure Race, rajd w którym można było dokonać wyboru jednej z 4 rywalizacji: Extreme na 150 km, Open na 80 km, rower na 60 km i trekking na 30 km. Wybraliśmy Open na 80 km, bo był to rajd najbardziej urozmaicony (poza bieganiem, jazdą na rowerze można było spróbować swoich sił w kajakarstwie i orientacji w terenie) i polecany dla osób, które chciałyby rozpocząć przygodę z rajdami.
Przyjechaliśmy do Kuźni Raciborskiej w piątek wieczorem. Podczas odbioru pakietów startowych zostaliśmy poproszeni o rzut kostką. Wypadła jedynka. Pani odnotowała ten fakt, kreśląc flamastrem znaczek „x” na ręku Michała.
Odprawa
Rano odbyła się odprawa. Zostaliśmy poinformowani o zasadach rajdu oraz dowiedzieliśmy się, że osoby które nie mają znaku na ręku biorą udział w tzw. Prologu. Celem prologu było odnalezienie w jednym z 4 wyznaczonych punktów mapy właściwej dla danej konkurencji i odnalezienia wszystkich wskazanych tam miejsc, aby docelowo otrzymać już mapę która miała nam posłużyć na resztę naszej trasy.
Start godzina 9. Prolog zaliczony. Rozpoczynamy naszą wyprawę od jazdy rowerem. Na tej trasie kolejność zaliczana punktów wyznaczonych na mapie jest obowiązkowa. W punkcie nr 1 tracimy najwięcej czasu. Szukamy miejsca wyznaczonego na mapie nie na tym skrzyżowaniu przecinek co trzeba. No cóż, to przecież dopiero początki naszej przygody z rajdami…
Za to kolejny cel – budowę hydrologiczną znajdujemy bez żadnych problemów.
Zdobywamy stanowiska
Zadowoleni wyruszamy do kolejnego odległego stanowiska nr 3 – miejsca gdzie mamy odszukać drzewo na zachód od skrzyżowania dróg. Tracimy tu niestety trochę czasu, bo przejeżdżamy jedną ścieżkę za daleko i musimy zawrócić. Kolejny punkt odznaczony na naszej karcie, więc teraz jedziemy już do stanicy kajakowej „Aktywni Rybnik”, gdzie czekają dla nas przygotowane kajaki. Pogodna jest cudna, więc z wielką przyjemnością wsiadamy do kajaka „na podbój” rzeki Rudy. Rzeczka jest wąska, płytka i bardzo meandruje. Mnóstwo tu poprzewracanych konarów drzew, które stanowią naturalne przeszkody na trasie naszego spływu. Postanawiamy trochę nadgonić stracony w punkcie pierwszym czas i wiosłujemy z wielkim zapałem. O dziwo, chociaż nigdy nie mieliśmy okazji pływać wspólnie w jednym kajaku, wychodzi to nam niemalże doskonale. Jedynie w jednym miejscu natrafiamy na przewrócone drzewo na którym nasz kajak się zawiesza i przez chwile kręcimy się w kółko. Udaje nam się jednak bez zamoczenia pokonać tą przeszkodę i właściwie już bez większych trudności płyniemy do pomostu.
Tu wysiadamy, przebieramy się, posilamy i rozpoczynamy trekking. Nadal planujemy nadgonić stracony czas. Staramy się cały czas biec. Naszym kolejnym punktem jest drzewo znajdujące się przy moście kolejowym (to miejsce znajdujemy bez problemów).
Kolejka wąskotorowa
Następny punkt – stacja kolei wąskotorowej, gdzie mamy do wykonania zadanie specjalne – przejazd drezyną. Szybko wykonujemy zadanie i ruszamy dalej. Szkoda, że musimy się spieszyć, bo miejsce to jest bardzo urocze. Mamy wrażenie jakby czas się tu zatrzymał. Z chęcią byśmy tu chwilę posiedzieli, aby dłużej nacieszyć się atmosferą tego miejsca. Niestety, czasu brak…
Musimy jak najszybciej zaliczyć kolejne punkty wyznaczone na mapie. Następnym z nich jest punkt nr 8, przecięcie strumienia przez drogę. Z odnalezieniem tego miejsca nie mamy większego kłopotu. Problem pojawia się przy odnalezieniu kolejnego stanowiska – drzewa na zachód od skrzyżowania dróg. Na tym odcinku trasy błądzimy, idziemy przecinkę lub dwie za daleko, musimy zawracać. Znowu tracimy sporo cennego czasu. Trudności mamy również przy odnalezieniu zakrętu rzeki. Tym razem skręcamy za wcześnie w las i musimy przedzierać się przez krzaki i zarośla aby dotrzeć do rzeki. Zakoli tu mnóstwo. Na szczęście z gps-u wynika, że meander który mamy odnaleźć ma charakterystyczny kształt, więc już wiemy w jakim kierunku rzeki podążać. Drzewo przy zakolu rzeki odnalezione, wracamy zatem do stanicy kajakowej, aby odebrać nasze rowery i wyruszyć w kolejną, tym razem nieco dłuższą, trasę rowerową.
Zaczynamy kolejny etap naszej wyprawy. Jedziemy szybko, odnajdujemy bez komplikacji drzewo na wschód od ambony i dalej w energicznym tempie kontynuujemy naszą podróż. Za bardzo się rozpędziliśmy i minęliśmy ścieżkę, która prowadziła nas do kolejnego punktu wyznaczonego na mapie. Zawracamy, nadrabiamy drogi. Powoli zaczyna zmierzchać. Spotykamy tu parę, Darka i Alicję, z którymi kontynuujemy naszą wyprawę rowerem. Oni również mieli kłopoty z odnalezieniem tego miejsca. Jedziemy teraz w czwórkę, szukając kolejnej stacji, ambony znajdującej się na szczycie górki. Błądzimy, klika razy wjeżdżamy nie w tą ścieżkę co trzeba. W końcu odnajdujemy nasz cel i pomimo zmęczenia wchodzimy na szczyt górki, aby móc z ambony podziwiać panoramę okolicy. Szkoda że nie udało nam się tu dotrzeć wcześniej, bo widoczność przy panującym zmierzchu jest już niestety słaba.
Robi się ciemno
Ruszamy dalej, aby zdobywać kolejne punkty. Znalezienie drzewa na szczycie górki okazuje się najtrudniejszym wyzwaniem na całej trasie rajdu. Mapy które otrzymaliśmy od organizatorów są sprzed 10 lat. Wiele się zmieniło, niektóre ścieżki zarosły, pojawiły się nowe przecinki. Michał z Darkiem porównują mapę z gps-em. Krążymy po okolicy. W końcu jesteśmy w miejscu, w którym, według naszej, wiedzy drzewo powinno się znajdować. Szukamy punktu głęboko w lesie, ale dalej nic. Jeszcze raz wsiadamy na rowery, jedziemy dalej, ale stwierdzamy, że za bardzo się oddalamy. Wracamy w to samo miejsce. Spotykamy tu koleją parę i teraz już w szóstkę chodzimy po lesie w poszukiwaniu drzewa na szczycie górki. Jest! Udało się! Punkt zdobyty. Jesteśmy wszyscy bardzo szczęśliwi, cieszymy się jak dzieci. Teraz ze spokojnym sumieniem możemy ruszać dalej, najpierw do drewnianego schronienia dla myśliwych znajdującego się przy wschodniej stronie jeziorka, a następnie do bazy zawodów, aby przebrać się i posilić.
Wychodzimy z bazy zawodów wraz z Darkiem i Alicją około godziny 21. To już nas ostatni etap rajdu, trekking (nocą ;-). Tu kolejność zdobycia punktów nie jest obowiązkowa. Zaczynamy od pozycji 24 – skrzyżowania rowów. Wchodzimy w las nie od tej strony co trzeba i z niemałym trudem odnajdujemy nasz cel. Czujemy się lekko znużeni, rozmowy powoli milkną. Nasi kompani rezygnują z dalszej trasy. Planują jedynie dotrzeć do punktu z zadaniami specjalnymi i wrócić do bazy. My nie poddajemy się.
Zmierzamy do kolejnego punktu. Biegniemy, co chwila wpadając w błoto i kałuże. Mamy wrażenie, że zaliczenie tego odcinka rajdu zajmuje nam wieki. Pomimo, że znaleźliśmy kolejny lampion, czuję lekkie zniechęcenie i odczuwam wewnętrzny niepokój. Przecież znajdujemy się w nocy w ciemnym lesie… Michał chyba to wyczuwa, biorę się więc w garść i w szybkim tempie docieramy do naszego kolejnego punktu – ruin dywizjonu rakietowego.
Zadania specjalne
Tu musimy wykonać dwa zadania specjalne do wyboru. Michał wybiera wspinaczkę po ścianie za pomocą małp (przyrząd zaciskowy), a ja wejście po drabince na drzewo i przejście po linie na wysokości do oddalonego o parę ładnych metrów ruin budynku. Mój przyjaciel wykonuje zadanie szybko i bez problemów. Ja czuję strach, ale nie odpuszczam. Wspinam się do góry dość sprawnie, a następnie, trzymając się górnej liny, powoli, krok po kroku przesuwam się, aby przejść na drugą stronę. Ufff… Docieram do celu. Lekko trzęsą mi się nogi i odczuwam silny ból w nadgarstkach, ale czuję się szczęśliwa. W chwili gdy chcemy już wyruszać, aby zdobyć kolejny cel, przypomina nam się, że musimy jeszcze odnaleźć w okolicy cztery kolejne miejsca zaznaczone na dodatkowej kartce. Zupełnie o tym zapomnieliśmy. Przed chwilą byliśmy zadowoleni, a teraz przeżywamy chwilę zwątpienia. Mamy dziwne wrażenie jakbyśmy stanęli w miejscu i wcale nie zbliżali się do mety naszego rajdu. Mobilizujemy się jednak i szybko odnajdujemy w ruinach bunkrów wszystkie cztery dodatkowe lampiony.
Jest już sporo po północy. Według naszych wyliczeń mieliśmy być w bazie około 3 nad ranem, ale wykonanie zadań specjalnych i odnalezienie dodatkowych miejsc zajęło nam zbyt dużo czasu. Staje się to zatem niewykonalne. Chcemy więc trochę przyspieszyć. Wybiegamy z lasu, mijamy zabudowania i kierując się w stronę rzeki odnajdujemy drzewo znajdujące się w pobliżu słupa wysokiego napięcia. Ten punkt odnajdujemy szybko. Czujemy się podbudowani. Znowu mamy chęć do walki. I walczymy dalej. Teraz musimy przedostać się na drugą stronę rzeczki, aby dotrzeć do przewróconej brzozy. Na mapie mostek nie jest zaznaczony, co nas trochę martwi, ale, na nasze szczęście, zaraz go odnajdujemy. Szukając dojścia do wyżej wymienionego punktu nagle zaczynamy się zastanawiać po co chodzimy wyznaczonymi drogami i ścieżkami zamiast chodzić na skróty.
Ralcja z rajdu na YouTube
Końcówka
Zaczynamy biec na przełaj przez pole i okazuje się, że dzięki tej decyzji skracamy drogę o 2-3 km. Dopiero w tym momencie poczuliśmy istotę rajdu. Ten pomysł, to spontaniczne działanie dodaje nam ogromnej energii do pokonania reszty naszej trasy. Wszystko teraz idzie sprawnie. Lampion przy korzeniu brzozy odnajdujemy bez kłopotu. Kolejny punkt przy mostku również. Skracamy teraz drogę najbardziej jak tylko możemy. Przechodzimy przez tory kolejowe aby znaleźć już ostatni lampion, który znajduje się na płocie ogradzającym młodniak. Kilkanaście metrów idziemy leśną ścieżką w głąb lasu. Szybko jednak orientujemy się, że zmierzamy nie w tym kierunku. Zawracamy i przedzierając się pomiędzy drzewami, odnajdujemy nasz ostatni punkt. Tu, o godzinie 3 nad ranem spotykamy drużynę z rajdu Extreme. To chyba jest również ich ostatni etap.
Baza
Teraz pozostaje tylko dotrzeć do bazy zawodów. Idziemy na skróty przez gęsty las, aby jak najszybciej dotrzeć do drogi asfaltowej. Zostało nam do przebycia tylko parę kilometrów. Wysoki poziom adrenaliny i myśl, że jesteśmy już tak blisko celu wyzwala w nas taką dy energię, że resztę trasy pokonujemy biegnąc sprintem. Ostatecznie odmeldowujemy się ma mecie o 3:42 nad ranem. Wcale nie czujemy zmęczenia. Jesteśmy szczęśliwi. Dla takich chwil warto żyć.